Włodzimierz Bieguński napisał w listach pod datami:
15.II.2006: „Wuj Aleksander widział się z wujem Jerzym
Wiszniewskim (zobacz - http://www.wajszczuk.v.pl/polski/drzewo/tekst/biegunscy/schemat.htm)
i Basia na kilkanaście minut przed ich śmiercią. 1 sierpnia (1944 r.)
zgodnie z rozkazem udał się na ul. Smolna, gdzie miała być
koncentracja komórki lotniczej "Dural". Na Smolna nie dotarł, bo w
rejonie Krakowskiego Przedmieścia wojsko niemieckie zrobiło kocioł.
Wówczas wycofał się do rodzinnego domu na ul. Ogrodowa na Wole. Zaraz
potem przyłączył się do Batalionu "Gustaw". W "Gustawie" walczył jego
najmłodszy brat Antoni - miał on tam przydział służbowy.
Aleksander, Antoni i ich rodzice, mój ojciec, ciocia Mania (Maria,
żona Edmunda Wajszczuka - zobacz)
z dziećmi oraz Wiszniewscy - wszyscy oni mieszkali na ul. Ogrodowej 23
w kamienicy Archikonfraterni Literackiej, którą zarządzał (i reszta
majątku tego bractwa) Antoni Dobraczyński, ojciec Jana, Aleksandra i
Antoniego. Na kilka lat przed wybuchem wojny odszedł na emeryturę ze
stanowiska naczelnika Wydziału Szpitalnictwa i Opieki Społecznej
Miasta Warszawy.
Aleksander nie miał stałego zadania i był wykorzystywany do rożnych
celów - przenoszenie rozkazów, a głównie zdobywanie żywności. Jerzy
Wiszniewski tez nie miał stałego przydziału. Wykorzystywano jego
wiedze ppor. rez. saperów do fachowej budowy barykad. Co Aleksander
robił w dniu wybuchu "czołgu", tego nie wiem - nigdy o to nie pytałem.
26 sierpnia był w szpitalu i obaj z Jerzym, rekonwalescentem, mieli
iść na ul. Freta, gdzie w piwnicach znalazła schronienie Aleksandra
Wiszniewska, żona Jerzego i mała Ewa. Jerzy zdecydował się pójść
piwnicami, a Aleksander góra. Aleksander dotarł na Freta. Jerzego nie
było. Jak mi to opisał - żona Jerzego była tknięta złym przeczuciem,
które i jemu się udzieliło. Wrócił na Kilińskiego skacząc pomiędzy
lejami, przedzierając się przez gruzy itp. Kiedy był na miejscu, ze
szpitala była kupa gruzów a dr "Morwa" prowadził akcje ratowniczą.”
16.II.2006: „I kilka słów wyjaśniających moja ignorancje. Z
ciocia Mania nigdy na temat Powstania nie rozmawiałem z dwu powodów.
Pierwszy - w chwili jej śmierci w styczniu 1967 r., ja miałem 15 lat i
kilka miesięcy i byłem zbyt młody, aby wiedzieć o co pytać. Po drugie
– wiedziałem, iż przy cioci o tych sprawach się nie rozmawia. Po
trzecie - kiedyś wspomniałem, iż w dzisiejszej gazecie jest informacja
o śmierci gen. Bora-Komorowskiego i zobaczyłem wówczas grymas na jej
twarzy. Danusia tez nigdy "sama z siebie" nic nie opowiadała, a ja
wiedząc o "poglądach" cioci Mani też starałem się nie ranić jej uczuć.
Kiedyś pokazała mi wspomnienia Jana Dobraczyńskiego (zobacz)
- pierwsza wersja "Gra w wybijanego" ze słowami: "patrz, Jan napisał o
mojej siostrze" i nic więcej. Widziałem, że nie ma ochoty więcej
rozmawiać.”