Waldemar Jerzy Wajszczuk 0087
Krótka historia
wykształcenia i pracy
(uzupełniona wyborem wspomnień) |
Egzamin maturalny w 1951 r.
- Gimnazjum i Liceum im. B. Prusa w Siedlcach |
Wykaz absolwentów w latach 1924-2002
http://www.prus.siedlce.pl/old/absolwenci_listaab.php
(...) 1951 r.: Bareja Tadeusz, Brodzik
Stanisław, Chaciński Zygmunt, Czarnocki Franciszek, Domański
Aleksander, Gajowniczek Witold, Gałach Ryszard, Kołtun Stanisław,
Kowalczyk Stanisław, Kublik Władysław, Ludwiczuk Jan, Nasiłowski
Jan, Niemczuk Lucjan, Obzejta Wiesław, Oleszczuk Wacław, Pałdyna
Jan, Radziwonka Tadeusz, Serafinowicz Stanisław, Silników Stefan,
Stachowicz Antoni, Szóstek Stefan, Wiąckiewicz Stanisław,
Wyszogrodzki Zbigniew, Anuszkiewicz Kazimierz, Barej Wisław,
Borkowski Czesław, Budrecki Zbyszko, Dziadur Jerzy, Iwaniak Waldemar,
Jabłoński Zdzisław, Kłopotek Edward, Królikowski Bogdan, Pawlak
Stanisław, Pożerski Andrzej, Prekurat Ryszard, Próchenka Bohdan,
Prokurat Stefan, Sierakowski Józef, Skibniewski Janusz, Skószewski
Stanisław, Toczyski Kazimierz, Włodarczyk Henryk, Wocial Józef,
Wrona Eugeniusz, Zieliński Jerzy, Abramowicz Jerzy, Dęć Zdzisław,
Głuchowski Jerzy, Gołąbek Adam, Kaczyński Jerzy, Kamiński Bousław,
Karaś Tadeusz, Kieliszek Zbigniew, Kokoszkiewicz Józef, Kryszczuk
Izydor, Lewczuk Marian, Łaniewski Zbigniew, Majewski Janusz, Pałdyna
Zygmunt, Radliński Antoni, Rudaś Józef, Stolarski Stanisław,
Skolimowski Jgnacy, Staręga Zbigniew, Wajszczuk Waldemar,
Wierzchowski Bogdan, Żelazowski Andrzej, Gąsowski Jerzy, Gogłoza
Jan, Górski Stanisław, Gut Julian, Gorgol Marian, Jackowski Zygmunt,
Jaszczuk Marian, Kałuski Edmund, Kluczek Józef, Kowalski Stanisław,
Kozak Witold, Krasnodębski Stanisław, Kobak Lucjan, Kozioł Antoni,
Kulicki Wiesław, Okliński Stanisław, Protasiuk Marian, Radzikowski
Arkadiusz, Sassyn Andrzej, Suchożebrski Marian, Szewczyk Jan
Władysław, Szkop Jerzy, Szóstek Mieczysław, Wątróbski Tadeusz, Włoga
Andrzej, Woyno Ryszard.
Dyplom lekarza w 1957 r.
Akademia Medyczna w Warszawie |
Szkolenie wojskowe w czasie
studiów |
Obóz wojskowy w Legionowie k/Warszawy podczas wakacji 1956 roku.
Waldemar (po prawej), jako dyżurny „na służbie”
Po otrzymaniu dyplomu lekarza w 1957 r. – przeniesiony do rezerwy w
stopniu podporucznika
Praca Kliniczna
Szkolenie Specjalistyczne |
Krótki zarys oraz przebieg historii
i rozwoju powstania kardiologii
I Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w
Warszawie
(Prof. dr hab. med. Tadeusz Kraska, Warszawa 2001)
http://cardiology.wum.edu.pl/node/84
1. IV Klinika Chorób Wewnętrznych
Akademii Medycznej w Warszawie (1954 - 1960, 1962 -
1964), obecnie - I Katedra i Klinika Kardiologii
Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego
(...) W roku 1953 powołano IV
Klinikę Chorób Wewnętrznych w Szpitalu przy ul.
Nowogrodzkiej. Kierownikiem IV Kliniki Chorób
Wewnętrznych został prof. Zdzisław Askanas,
który został oddelegowany z II Kliniki Chorób
Wewnętrznych z wąską grupą współpracowników (Wanda
Mikołajczyk, Cecylia Słucka, Barbara Tenenbaum).
Początkowo działalność podjęto w pawilonie VIII, po
byłym oddziale wewnętrznym Prof. A. Filińskiego.
Zespół lekarski stopniowo
rozszerzał się, dochodzili, a potem odchodzili
kolejni lekarze. Byli to: kandydat nauk medycznych
E. Mandl, M. Garber, W. Grudzińska, I. Wołoszczuk,
K. Jakubowska, J. Walc, K. Borejko-Chodkiewicz, doc.
K. Wątorski. Pracowali także jako wolontariusze: J.
Jaranowski, K. Jacyna, W. Wajszczuk, M.
Stopczyk, T. Kraska, Z. Sadowski, E. Łukasik. Z tych
osób w drodze naturalnego ruchu wszyscy stopniowo
uzyskali pełne i niepełne zatrudnienie etatowe.
Kolejno doszli dalsi: lek. B. Bielecki, W. Serzysko,
J. Kuch, L. Ceremużyński, E. Kapuścińska, W.
Malanowicz, M. Pieniak. ...
|
|
Kierownik Kliniki – Prof. Zdzisław Askanas
i kolega i przyjaciel dr Mariusz Stopczyk
na zjeździe kardiologicznym |
Waldemar w Pracowni Wektorkardiograficznej
Kliniki – w głębi Sterokardiograf konstrukcji polskiej |
|
|
E. Łukasik, M. Stopczyk,
Prof. Z. Askanas,
W. Wajszczuk i M. Garber |
M. Stopczyk, E. Łukasik, Prof. Z. Askanas, W. Wajszczuk,
C. Słucka, M. Garber i E. Mandl |
|
M. Garber, K. Borejko-Chodkiewicz, K. Jakubowska,
E. Lukasik, Prof. Z. Askanas i W. Wajszczuk |
Wyjazd na szkolenie do
Francji – 1959 r. |
Bilet kolejowy, miejscówka w wagonie sypialnym na trasie Warszawa-Paryż
Szkolenie obejmowało kilkutygodniowy pobyt w
Paryżu i pracę w Laboratorium Wektorkardiografii
D-ra inz. Renaud Koechlin’a w Paryżu i Surennes k/ Paryża
oraz wizyty w innych Klinikach i
Laboratoriach w Lyonie, Marsylli i Genewie w Szwajcarii.
Wyjazd na stypendium do USA
– 1960 r. |
m/s “BATORY”, GDYNIA-AMERYKA LINE
M/S “Batory” odpływa z Gdyni do Montrealu – (pocztówka). Nowy Jork nie
przyjmował
wówczas polskich statków z powodu jakichś nieporozumień dyplomatycznych.
Pierwsza podróż przez
Atlantyk miała miejsce jesienią 1960 r., po
otrzymaniu zaproszenia z Tulane University w
Nowym Orleanie na stypendium, jako pracownik naukowy
w Klinice Kardiologii. Pogoda sprzyjała w czasie
tej jesiennej podróży, nie pamiętam jakichś
większych sztormów i związanych z nimi
przykrości. Jak wszyscy wyjeżdżający wówczas,
miałem w kieszeni 5 dolarów USA zakupionych za
pozwoleniem w banku. Opatrzność mi sprzyjała, bo
zdecydowałem się któregoś dnia uczestniczyć w
grze pokładowej – postawiłem „quarter’a” (25
centow) i ... wygrałem kilka dolarów, ile – już
nie pamiętam, ale miałem więcej na wydatki
związane z jedzeniem w czasie dalszej podroży
pociągiem z Montrealu do Nowego Jorku i dalej do
Nowego Orleanu. Gra towarzyska na statku
nazywała się „Bingo”. Na „Batorym” miałem
miejsce w kabinie na najniższym pokładzie, którą
dzieliłem ze starym Polonusem z Chicago,
wracającym z odwiedzin u rodziny. W wolnych
chwilach dużo mi opowiadał i uczył, jak żyć i
przeżyć w Ameryce. Między innymi, jak sobie
radzić z higieną
osobistą – trzeba oddawać „szerty do landry na
kornerze”, co znaczyło „oddawać koszule do
pralni na rogu”. Zaczęła się wielka przygoda!
Przed dotarciem do Montrealu, statek zatrzymał
się w Quebec City – była okazja i czas na
zwiedzenie.
Z Montrealu, pociągiem do Nowego Jorku. Na
krótko zatrzymałem się u znajomych studentów,
którymi się uprzednio zajmowałem, jako tłumacz,
w czasie ich pobytu na V Światowym Festiwalu
Młodzieży i Studentów w Warszawie w 1955 r. -
(przylecieli wówczas z Picasso’wskimi „gołąbkami
pokoju”, ale nie chcieli zostać z nami, gdy ich
gorąco namawialiśmy, żeby zostali i pomagali nam
w budowie... "raju ludzi pracujących"!
W prywatnych rozmowach
opowiadali nam o swoich lodówkach,
automatycznych pralkach i samochodach, a to
chyba było jeszcze przed wprowadzeniem
„Szarotek” na rynek w Polsce. Tu, wyjaśnienie
dla młodszego pokolenia – to było pierwsze
polskie małe przenośne radio lampowe, produkcja
1957 r. (http://www.youtube.com/watch?v=ghCv_PmjSQ8)
– ja też posiadałem takie, w kolorze zielonym).
Podróż pociągiem z Nowego Jorku do Nowego
Orleanu trwała 3 dni i 2 noce – albo odwrotnie –
już nie
pamiętam! Miałem osobne, prywatne pomieszczenie,
gdzie na noc rozkładało się fotel na łóżko do
spania, ale za to zakryta była umywalka i chyba
też sedes – w każdym razie trzeba było pamiętać,
żeby dokonać wszystkich zabiegów higienicznych i
spełnić potrzeby fizjologiczne przed pójściem
spać! W pociągu tym okazało się, jak nieobyty
byłem z „Dzikim Zachodem”. Po pierwsze – rano
śniadanie w wagonie restauracyjnym – za kontuarem
ze stołkami barowymi znajdowały się półki i
chłodzone szafki, w których były ustawione małe
kartoniki i kolorowe pudełeczka z nieznaną
zawartością. Zacząłem obserwować sąsiadów –
okazało się, że w kartonikach są jakieś
wysuszone złociste płatki – (kto mógł
przypuszczać wówczas, że był to „cereal” z
prażonej kukurydzy), w kartonikach było mleko!
Sąsiedzi otwierali pudełeczka, wysypywali płatki
do miseczek i zalewali mlekiem, poczem jedli
łyżkami. Ja spróbowałem inaczej, bo tak mi
lepiej smakowało – wysypywałem płatki w małych
ilościach do garści i jadłem bezpośrednio
popijając mlekiem prosto z kartoników. Sąsiedzi
się zrewanżowali i z ciekawością obserwowali
mnie! Nie pamiętam, czy doszło do jakichś rozmów
i wyjaśnień? Wygrana na statku suma okazała się
bardzo przydatna.
Wspominając łyżki, powyżej,
nawraca inne wspomnienie z uczestnictwa w
zjeździe Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego
w Bydgoszczy w latach 50-tych. Koło sali obrad
była sala bufetowa z barem, nad którym był
wywieszony dumny napis „Bar z Batorego”.
Podeszliśmy z Mariuszem Stopczykiem i
zapytaliśmy czy można dostać „whisky”, na co
barman-(amator?) odpowiedział: „łyżków" nie mamy,
ino noże i widelce”.
Po drugie – wreszcie
dojechaliśmy do Nowego Orleanu, było późne
popołudnie w sobotę, chyba w połowie
października. W wagonie przyjemnie i chłodno. Z
walizami - ubrany w garnitur z kamizelką,
jasno-niebiesko-szary w delikatne paseczki,
specjalnie uszyty na miarę na wyjazd, z
najlepszej wówczas osiągalnej wełny
manchesterskiej, przez krawca w Siedlcach - idąc
korytarzem dotarłem do otwartych drzwi wagonu
... i tu, zaparło mi oddech. Z zewnątrz wdzierał
się niesamowity zaduch – gorąco i
nieprawdopodobna wilgotność powietrza. Wcześniej
zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że pociąg
był klimatyzowany. Po krótkiej „aklimatyzacji”
psychicznej, dowiedziałem się, jak dotrzeć do
Tulane University School of Medicine, zdjąłem
marynarkę i kamizelkę i powoli ruszyłem na
piechotę we wskazanym mi kierunku, dźwigając
ciężkie walizy i odpoczywając co kilka minut. Po
dotarciu na miejsce, pod wskazanym mi adresem,
na 1430 Tulane Avenue znalazłem budynek, w
którym o tej porze urzędował w małym holu
wejściowym przy centrali telefonicznej
sympatyczny starszy pan - chyba był
już uprzedzony o moim ewentualnym przybyciu.
Przedstawiłem się, on zagadał do mnie w języku
„luizjańsko-angielskim” (lokalny dialekt z
naleciałościami francuskiego, tzw, „Cajun”).
Zrozumiałem, żeby usiąść, odpocząć i czekać
cierpliwie – wkrótce ktoś przyjedzie i mnie
zabierze i odstawi na nocleg. I tak się stało,
ale szczegółów nie pamiętam. Myślałem, że on
chyba też miał trudności w zrozumieniu mojego „polsko-brytyjsko-angielskiego
z francuskim akcentem”, bo...– początkowo brałem
prywatne lekcje w Siedlcach u nauczycielki
Polki, która spędziła wojnę w Anglii, później -
nie znając
francuskiego - praktykowałem w czasie pobytu we
Francji rozmawiając z Francuzami po angielsku, i
również pewnie podchwyciłem nieco nowojorskiego
akcentu rozmawiając z uczestnikami Festiwalu w
Warszawie i w Nowym Jorku.
W poniedziałek rano zameldowałem się w
Administracji Kliniki Kardiologii, gdzie
przydzielono mi pokój do pracy, pokazano
pracownie doświadczalne i pomnożono w wynajęciu
pokoju. Oczywiście, tanie prywatne „studenckie”
kwatery nie były klimatyzowane, a temperatura w
Nowym Orleanie dochodziła do 95°F (około 35°C) i
wilgotność powietrza do 95%, a pożyczony wiatrak
powodował sztywność mięśni rano i bóle
reumatyczne. Trudności ze spaniem trwały kilka
tygodni, ale do wszystkiego można się
przyzwyczaić!
|
|
Budynek Szkoły Medycznej Tulane
University,
gdzie mieściły się pracownie eksperymentalne
Kardiologii i Patologii (Carmen) – tu się zgłosiłem
po przyjeździe. |
Sąsiedni kompleks budynków Charity Hospital,
który stanowił bazę kliniczną Tulane University
i Luisiana State University (LSU)-budynki te są teraz
opuszczone
od czasu zalania wodą podziemnych instalacji podczas
huraganu Katrina w 2005 roku. |
Medyczne i naukowe aspekty pobytu
w Nowym Orleanie są opisane osobno
(zobacz) –
początkowo podpisany kontrakt przewidywał
jednoroczny pobyt, został on jednak przedłużony na
dodatkowe 6 miesięcy.
W pamięci pozostało kilka
wydarzeń – w kolejności chronologicznej – oraz
wrażeń:
- części ubrania (opisanego powyżej) i
eleganckie czarne skórzane półbuty, przechowywane w
szafie, po obejrzeniu po kilku tygodniach okazało
się, że przybrały kolor szmaragdowo-zielony –
pokryła je pleśń, ubranie udało się uratować w
pralni chemicznej, buty poszły na straty;
-
obok wynajętego pokoju znajdował się obudowany
prysznic z żarówką w oprawce, którą się zapalało
pociągając za wiszący łańcuszek – chyba system nie
był uziemiony, bo jednego razu wróciłem zmęczony,
było gorąco, spocony, nastawiłem prysznic, wszedłem,
było ciemno więc pociągnąłem za łańcuszek – iskier
nie było, ale mnie podrzuciło - udało mi się puścić
łańcuszek – może, bo to tylko 120V w USA? Przeżyłem!
Nadal nie wiem, kogo winić – czy „dziki zachód”, czy
„dziki wschód” i moje i mojej rodziny (z Siedlec)
pochodzenie od dzikich Jadźwingów, które insynuował
nasz daleki krewny – Kapitan Żeglugi Wielkiej, Urban
Krzyżanowski, który w czasie wojny przemierzał
Atlantyk zaopatrując Sprzymierzonych w Europie w
materiały wojenne;
- serdeczność i gościnność ludzi
na Południu USA. Chociaż czasem podejrzewałem
również ciekawość – pierwszy „komunista”, który
zawitał do tej bardzo tradycjonalnej społeczności,
mającej w tamtym czasie mało kontaktów i wiadomości
z Europy – (słyszałem, że podobno ktoś się kiedyś
pytał, czy to prawda, że w Warszawie w zimie jest
dużo śniegu i niedźwiedzie chodzą po ulicach – nie
wiem, czy to zmyślone?). Byłem zapraszany
wielokrotnie przez różne osoby, nawet na bardzo
ekskluzywne bale karnawałowe w czasie Mardi Gras
(Tłusty Wtorek przed Środą Popielcową), na które
musiałem się pojawiać w wypożyczonym fraku. Było
bardzo elegancko, miło i serdecznie, ani przez
chwilę nie czułem się nieswojo, chociaż na pewno
delikatnie obserwowano moje zachowanie, maniery, i słuchano z ciekawością moich opowieści i
odpowiedzi na pytania – ogólne wrażenie: to byli
przysłowiowi „Southern Gentlemen” (Południowi
Dżentelmeni) – pozostały bardzo miłe wspomnienia i
dużo sentymentu do tamtych stron i tamtych ludzi.
(Również, mam nadzieję, że nie zrobiłem wstydu „przodkom-Jadźwingom”!);
- osobno muszę tu wymienić Profesora, Kierownika
Kliniki Kardiologii, dr George’a E. Burch’a (w USA
na ogół się nie używa na co dzień tytułu „profesor”) i
jego rodzinę – był to światowej sławy kardiolog,
mistrz diagnostyki przy-łóżkowej („badania dodatkowe
służą tylko do poprawienia precyzji diagnozy
ustalonej uprzednio na podstawie wywiadu i badania
chorego”). Charakteryzowała go wielorakość
zainteresowań (zobacz poniżej), staranność,
uczciwość i dokładność w prowadzeniu prac naukowych
– żadna niedopracowana publikacja nie opuściła jego
biurka przed wielokrotnym sprawdzeniem jej
rzetelności i prawdziwości. Był wspaniałym szefem,
nauczycielem i dbał o współpracowników. Niedawno
ukazała się jego biografia, napisana (pośmiertnie)
przez jego córkę, w której jest też wymienione moje
nazwisko – otóż byłem kiedyś zaproszony do jego domu
na obiad, jego syn wspomina tam, że „po tym
obiedzie robił mu wymówki, że zadawał (mnie, jak
również innym) tyle pytań, że najprawdopodobniej nie
miałem czasu jeść i wyszedłem głodny!”
W pracy, dostęp do doktora Burcha kontrolowała jego
sekretarka, Miss Juanita Arbour (niewątpliwie
pochodzenia francuskiego), a prace zespołu
laboratoriów eksperymentalnych i naukowych oraz
wszystkie aspekty publikacji były nadzorowane
(surowo) przez Miss Ruth Ziifle (niewątpliwie
pochodzenia niemieckiego). Obie Panie zajmowały się
również ułatwianiem życia przybyłym z dalekich stron
zagranicznym i obcojęzycznym gościom i
współpracownikom – za co im też tu jeszcze raz
wyrażam wdzięczność. Inną, bardzo pomocną osobą był
Ralph Millet, inżynier-elektronik, który konstruował
i doglądał aparatury rejestracyjnej. Manuskrypty
prac konsultował profesor fizyki, James Cronvich.
Osobna kategoria wspomnień i
wrażeń wiąże się z innymi, bardzej prywatnymi
wydarzeniami:
- Kilka tygodni po przyjeździe do
Nowego Orleanu, pracując przy biurku w moim pokoju,
usłyszałem jakieś kroki i później dyskusje i
przytłumione śmiechy tuż za moimi drzwiami – na
drzwiach była tabliczka z moim imieniem i
nazwiskiem. Okazało się, że za drzwiami stała grupka
pracowników Zakładu Patologii, w której również była Carmen (moja przyszła żona), jej koleżanki i jej
szef, Kierownik Pracowni Mikroskopii Elektronowej –
pracowali właśnie wspólnie z doktorem Burch’em nad diagnostyką mikroskopową zakażeń wirusowych w
mięśniu i zastawkach sercowych – pracownia była w
tym samym budynku, piętro niżej. Idąc, czy wracając
z lunchu, zauważyli tabliczkę z tym dziwnym
nazwiskiem i zaczęła się dyskusja, którą usłyszałem.
Udało mi się później zlokalizować pracownię Carmen i
... tak się zaczęło!
|
|
Nad jeziorem Pontchartrain w Nowym
Orleanie
[easy-going? – but determined!] |
Carmen przy mikroskopie elektronowym
[rebel, independent, intelligent, smart, romantic
and sexy! Stubborn? – it comes with the first two] |
- W Nowym Orleanie
napotkaliśmy Polaków – starsze małżeństwo, nie
pamiętam nazwiska, kontakt był krótki, bo wkrótce
wyjechali. Przed wyjazdem skontaktowali nas z
inżynierem Iwo Pogonowskim, który pracował wówczas w
jednej z dużych firm naftowych. Właśnie niedawno
sprowadził żonę z Polski, która była lekarzem i
specjalizowała się w radiologii w sąsiednim Charity
Hospital. Magda dostarczała mi zebrane przez siebie,
niewykorzystane bezpłatne karty obiadowe do stołówki
szpitalnej, (dotąd wspominam wspaniałe „gumbo” –
gęstą zupę, przyprawioną na ostro, z jarzynami i
„owocami
morza”) – każdy zaoszczędzony grosz zwiększał szansę
na zakup wymarzonego samochodu w drodze powrotnej do
Polski. Mieszkali w tej samej okolicy, więc Iwo
podwoził mnie po pracy do domu – do czasu, gdy
kupiłem sobie używanego Forda, model z roku 1956,
był odmalowany, miał nowe opony i wkładki hamulcowe –
ćwiczyłem prowadzenie nocami, w weekendy, na
pustych ulicach. Prawo jazdy zrobiłem w Polsce przed
wyjazdem, ale to głównie były wykłady i jak
reperować, zmieniać świece itp., a tylko kilka
(drogich) godzin jazdy za kierownicą, omijając
tramwaje w Warszawie. Robiliśmy później z Carmen
wiele ciekawych wycieczek po okolicy („Bayou
Country” – tj bagna i osady w rozlewiskach
rzeki Mississippi) i na Florydę. Carmen początkowo
zastanawiała się, dlaczego ja tak powoli jeżdżę?
- Inne osoby, które się
przyczyniły do umilenia naszego pobytu w Nowym
Orleanie, to przyjaciele Iwo i Magdy - młody prawnik
Andre Trawick i jego żona, pochodzenia ukraińskiego
– oboje bardzo mili, gościnni, serdeczni i uczynni –
on pomógł nam zaaranżować ślub cywilny przed
wyjazdem do Polski. Chirurg z Tulane Medical School,
dr Isaacson z żoną wielokrotnie zapraszali nas do
siebie – byli bardzo aktywni w grupie opiekującej
się osobami przybyłymi z zagranicy do pracy i na
studia na Uniwersytecie.
- Osobna grupa osób, to
członkowie Klubu Portorykańskiego w Nowym Orleanie.
Niektórzy, to koledzy szkolni Carmen lub osoby
pracujące na Uniwersytecie – spędzaliśmy wspólnie
weekendy lub uczestniczyli w „grillach” i innych
spotkaniach - zobacz.
A te, jeszcze bardziej
prywatne wspomnienia dotyczą:
|
|
French
Quarter w Nowym Orleanie w dzień i w nocy |
- w okresie karnawałowym mialy miejsce
prywatne spotkania i potańcówki, na które zbierało się zazwyczaj
co najmniej 100 osób, zaproszonych lub niezaproszonych, ale
zawiadomionych przyjaciół i znajomych, ich przyjaciół i
znajomych oraz znajomych znajomych.. Zasadą uczestniczenia było:
zaproszenie, zawiadomienie albo otrzymanie tej wiadomości inną
drogą i przyniesienie z sobą alkoholu (popularne były tzw. „piersiowki”
- płaskie flaszki w kieszeni marynarki!), w objętości i ilości
odpowiadającej zaplanowanej konsumpcji – gospodarze (a częściej
„gospodynie”) dostarczały lodu, papierowych naczyń, „soft
drink’ow” do mieszania oraz zakąsek, zazwyczaj w postaci chipsów
i paluszków. Najbardziej popularne były lokalizacje w „French
Quarter” (najstarszej dzielnicy Nowego Orleanu, inaczej zwanej w
tradycji francuskiej „Vieux Carre”) – Carmen i koleżanki
wynajmowały tam w tym okresie duże mieszkanie na jednej z
głównych ulic. Uczestniczyli w nich głównie studenci medycyny,
młodzi pracownicy laboratoriów uniwersyteckich, personel
szpitalny, znajomi i przyjaciele (włącznie ze stewardessami
linii lotniczych, odpoczywającymi w Nowym Orleanie). Również,
zazwyczaj odwiedzano kolejno tego samego wieczoru kilka takich
spotkań towarzyskich - „parties”.
Na jedną z tych „party” zostałem i ja zaproszony (wkrótce po
przyjeździe – zobacz powyżej - i jak by to
nie ulec ich urokowi?).
- inne – mniej chwalebne wspomnienie. W
czasie następnego pobytu w Nowym Orleanie [1964/65 r.], po
jednym z takich spotkań [związanych ze spożyciem mieszanki
Bourbon Whisky i 7-up, której później już unikałem], w
towarzystwie Carmen i jej koleżanki z Puerto Rico, również
mieszkającej w Nowym Orleanie i pracującej w Louisiana State
University - Irmy Almodovar i nowo-poznanego, przybyłego
niedawno z Polski do Tulane lekarza z Gdańska, Włodka
Janczakowskiego, w drodze do domu umknąłem im, pędząc ulicami „French
Quarter” – nie mogli mnie złapać, ale po kilku(nastu?) minutach
zatrzymałem się wyczerpany. Dojechaliśmy szczęśliwie do domu –
następne, co pamiętam, to
był poniedziałek rano. Irma i Włodek [teraz „Joe”] później się
pobrali, jesteśmy chrzestnymi ich synów a oni naszych i nadal
się odwiedzamy). 7-up było ulubionym napojem mojego Ojca, gdy
Rodzice później przyjeżdżali nas odwiedzać w Albuquerque w
Stanie New Mexico i w Wilmington w Delaware.
|
|
Wieczory w
French Quarter w Nowym Orleanie |
- wieczornych spacerów po sławnej starej
dzielnicy Nowego Orleanu, „French Quarter” – pełnej barów z
zespołami grającymi nieporównywalny „Dixieland” - nowo-orleański
jazz, odwiedzając kluby jazzowe: sławnego klarnecisty Pete’a
Fountain’a i kornecisty Al Hirt’a, lub słuchając zespołu
George’a Lewis’a w Preservation Hall. W innym klubie (Pat
O’Brien Bar) podawano drinki – „Hurricane” (Huragan) – mieszanka
alkoholi i soków na lodzie w szklanym pucharze o objętości okolo
3/4 litra z nazwą klubu, do zachowania na pamiątkę – mało kto
dał radę wypić dwa takie drinki! Konsumpcja była dozwolona
chodząc po ulicach French Quarter.
- uczestnictwa, jako widzowie, w sławnych
paradach zamaskowanych „przebierańców” na fantastycznie
udekorowanych wozach i rozrzucających garściami szklane kolorowe
naszyjniki (w tamtym czasie made in Czechoslovakia” –
sprawdzilismy!). Znane one są, jako obchody „Mardi Gras” (tłusty
wtorek!).Było ich dużo i odbywały się w „French Quarter” i
okolicy przez kilka kolejnych dni i wieczorów poprzedzających
Środę Popielcową.
http://www.dailymotion.com/video/xecfmb_take-a-tour-of-new-orleans-louisian_travel
|
|
Parady
uliczne w Nowym Orleanie w okresie Mardi Gras |
- długich wieczorów w kawiarence na Charles Street, z świetną
mocną kawą, płatnym „samograjem” (25 centów) z wyborem romantycznych
popularnych melodii – nasza (moja) ulubiona była „Greenfields” –
- w pracowni doświadczalnej, w eksperymentach na
zwierzętach pomagał mi (tzn. początkowo instruował i
uczył) bardzo sympatyczny, uczynny i miły laborant –
Murzyn (teraz, polityczno- poprawnie, było by -
Amerykanin Afrykańskiego Pochodzenia) - Ernest
Watson, zwany przez wszystkich po nazwisku „Watson”.
Mieszkał on chyba w jednej z podmiejskich osad
zamieszkałych głównie przez Murzynów. Odbywały się w
nich często w sobotę wieczorem lokalne amatorskie
„jam sessions”. Zostaliśmy tam kiedyś zaproszeni
przez niego. W ciemnościach, jadąc przez Bayou
Country wzdłuż potężnej rzeki Mississippi, przy
świetle księżyca, opary wznoszące się ponad ziemią
lub wodą, mchy i ljany zwisające ze starych drzew
wzdłuż wąskiej polnej drogi wysypanej drobnymi
muszelkami po jakichś słodkowodnych małżach, po
których samochód posuwał się z głośnym chrzęstem z
pod opon – wreszcie w dali dojrzeliśmy płonące duże
ognisko, tańczących ludzi i dźwięki muzyki z
dominującymi trąbkami, saksofonem i klarnetem.
Witano nas serdecznie, czas upłynął milo i szybko –
pora wracać. Nikt nie myślał wówczas w kategoriach
antagonizmów rasowych (były tylko ciekawe różnice
kulturowe), ani nie było obaw przed wyjazdem tam
nocą, lub o bezpieczeństwo poruszania się nocą po
Nowym Orleanie. Był to okres już po zniesieniu
segregacji rasowej, ale jeszcze się widywało napisy
(niezamalowane?) – „tylko dla Czarnych” - przy
wejściach do niektórych kin, barów lub tanich
jadłodajni, również w tramwajach W czasie wizyty w
Nowym Orleanie 20 lat później ostrzegano nas przed
wychodzeniem poza bezpieczny obręb „French Quarter”.
- podobało mi się, że ludzie przychodzący do
kościoła na msze byli „odświętnie” ubrani - kobiety
i dziewczęta w eleganckich sukienkach, kapeluszach i
białych rękawiczkach, mężczyźni w marynarkach – jak
na eleganckie przyjęcie. Co nieco raziło – u bardzo
młodych nastolatek - szminka i lakierowane
paznokcie. (Teraz - przynajmniej w naszej okolicy -
przeważają spodnie, szorty, tenisówki i drukowane
podkoszulki, a u nastolatek – półobnażone piersi,
brzuszek i pośladki – ładne, ale w kościele? – co za
kontrast – a to tylko 50 lat minęło!
- inne „inności” – to grube, ciężkie przewody
energetyczne i telefoniczne rozwieszone między
słupami, również na głównych ulicach tego wielkiego
miasta – pewnie z powodu jego położenia na
podmokłych terenach, i łatwiej i taniej je reperować
po licznych powodziach i huraganach?
- młodzi
lekarze na szkoleniu i studenci palący cygara w
szpitalu, często - robiąc obchody w salach chorych. Charity Hospital miał duże, wielo-łóżkowe sale dla
biedniejszej ludności Nowego Orleanu i okolic, i tam
to szczególnie raziło.
- częstym widokiem na ulicy
byli młodzi ludzie, a w szpitalu studenci i młodzi
lekarze, noszący długie szorty, do kolan - zwane
„bermudy”. Taka była moda - był to dziwny widok,
sprawiał wrażenie dysproporcji między długością
tułowia i dolnych kończyn. Niewątpliwie było to
wygodne ze względu na gorący klimat, ale wyglądali
(w moich oczach), jakby im nogi zanikały. -
zastanawiałem się, czy to może już (przyspieszony)
wpływ ewolucji i wyniki wieloletniego jeżdżenia
samochodem, zamiast chodzenia? Ja byłem
przyzwyczajony do krótkich spodenek harcerskich,
które pozwalały w tym wieku chwalić się
wysportowanymi kwadrycepsami. (Ta moda nadal
istnieje u mężczyzn i ja odnoszę stale to samo
wrażenie [„zaniku”]. Ciekawe, czy ktoś przeprowadził
badania na ten temat? Co gorsze, u starszych – z
dużymi brzuchami [od piwa?] z nawisem nad paskami do
spodni - wyglądają one jeszcze gorzej.) Inna (dla
mnie) też była moda na noszenie obuwia bez skarpetek
– (stać ich na pewno było na kupienie
skarpetek, ale podobno, była to moda weekendowa –
„na luzie, po sportowemu”). (Później, wszechobecne
stały się tenisówki [które mi się kojarzyły z
dostatkiem i grą w tenisa, jeśli były czyste, albo ze skrajną nędzą -
wyciągnięte ze śmietnika, gdy były brudne], i czapki bejzbolowe – w domu, w restauracjach i w innych
miejscach publicznych).
- niemalże powszechne żucie gumy – w
domu, na ulicy, w urzędach, za okienkiem w banku, w szpitalu,
.... a nawet w kościele – nieustannie. Natrętnie nawracał i
prześladował mnie widok z młodości, gdy wyglądałem z okien
pociągu, jadąc na Święta lub w odwiedziny do Rodziców do
Siedlec, a później jadąc samochodem szosą, a po obu stronach
zielone łąki, a na nich soczysta trawa. Stały tam, lub leżały,
pojedynczo, lub stadami – piękne łaciate krowy ... i powoli
żuły, żuły, żuły, żuły .... Miały duże, zamglone oczy i
bezmyślne spojrzenie, (albo mi się tak wydawało?).
- poza tym, ludzie,
zwierzęta i insekty były takie same, lub podobne –
oprócz ... ogromnych, utuczonych i błyszczących
karaluchów, które biegały między trawnikami na
zadrzewionych ulicach albo spadały z gałęzi wprost
pod nogi przechodniów lub na nich. Były również u
mnie w pokoju – jedzenie trzeba było trzymać w
szklanych słojach. Ale nie miało to nic wspólnego z
czystością, jak w naszej szerokości geograficznej w
Polsce, ale było normą dla subtropikalnego klimatu.
Aligatory oglądałem z odległości.
Puerto Rico, Meksyk i z
powrotem do Polski -1962 |
Po wypełnieniu zobowiązań i
zakończeniu pracy w Klinice doktora Burch’a w Nowym
Orleanie nadeszła pora na pakowanie walizek. Wyjazd
nastąpił chyba w kwietniu 1962 r., po uprzednim
ślubie cywilnym w Nowym Orleanie i zamówieniu
samochodu Simca Etoile, do odbioru wraz z wszystkimi
papierami (ubezpieczenie itp.) w Paryżu. Wyżej
wymienione walizki zostały uzupełnione dwoma
kuframi, które płynęły z nami przez Atlantyk, a
później do Polski, do odbioru w Gdańsku. Dokument
ślubu cywilnego był wówczas niezbędny do rezerwacji
wspólnej kabiny na statku – frachtowcu, którym
wypłynęliśmy z Nowego Orleanu.
Przed
Świętami w poprzednim roku (1961) udałem się z
Carmen do Puerto Rico, żeby się przedstawić jej
Rodzicom i uzyskać ich zgodę i błogosławieństwo na
nasz ślub.
|
|
Rodzice Carmen z wnuczkami |
Ojciec Juan i Matka Carlina odprowadzaja ja na lotnisku |
W drodze powrotnej z Puerto Rico
wstąpiłem do Meksyku, gdzie za rekomendacją doktora
Burch’a odwiedziłem Instytut Kardiologii (Instituto
National de Cardiologia) w Mexico City, którego
dyrektorem był Dr. Ignacio Chavez, kardiolog
światowej sławy,
www.cardiologyjournal.org/en/darmowy_pdf.phtml?id=104&indeks.
Tam również poznałem Prof. Demetrio Sodi-Pallares’a
– elektrofizjologa, który był szeroko znany w tym
okresie w związku z leczeniem zawałów serca dożylną
„mieszanką polaryzacyjną” i Prof. Enrique Cabrera,
który był elektrofizjologiem i jednym ze światowych
autorytetów wektorkardiografii. Oprócz Mexico City
zwiedziłem Tasco (sławne z kopalnii srebra) i słynne
Acapulco nad Pacyfikiem.
W drogę powrotną z Mexico City do
USA wyruszyłem autobusem, jedząc podczas krótkich
postojów w przydrożnych restauracyjkach wraz z
tubylcami - bez żadnych kłopotów załądkowych. Podróz
była długa, rano po obudzeniu się w autobusie, z
dużym zdziwieniem zauwazyłem, że mijane ogromne
kaktusy saguaro są pokryte śniegiem – niesamowity
widok! Obolały, po wielu godzinach jazdy, dojechałem
do Houston w Teksasie, gdzie odwiedziłem
Pogonowskich, którzy się tam przenieśli w
międzyczasie i pożyczyłem pieniądze na bilet na
dalszą podróż samolotem do Nowego Orleanu – miałem
juz dość autobusu!
Po około dwu tygodniach od wypłynięcia z Nowego
Orleanu dotarlismy do Saint-Nazaire na zachodnim
wybrzeżu Francji, zatrzymując się po drodze w
Jacksonville na Florydzie i w Nowym Jorku. Podróż
przez Atlantyk była relaksująca, pogoda dopisała. Z
Saint-Nazaire dotarliśmy pociągiem do Paryża, gdzie
zatrzymaliśmy się na kilka dni u inz. Ranaud’a
Koechlin’a, (śpiąc na materacach na podłodze) – na
śniadanie była kawa i świeże bułeczki-baguettes,
sery i jogurt ze sklepu spożywczego na parterze tej
kamienicy, w ciągu dnia – różnie. Po kilku dniach,
po odebraniu samochodu, Lya, znajoma Renaud’a
odwiozła nas do granic Paryża – ja nie odważyłem się
wówczas prowadzić w tym mieście - wyruszyliśmy na
objazd, przez Orleans, Burges, Clermont-Ferrand,
Vienne, Avignon do Marsylii, a potem wzdluz Riwiery
do Monako, Genui, Wenecji i na północ przez Innsbruk,
Salzburg i Wiedeń - do Polski. Na granicy
czechoslowackiej, niestety, „pozbyliśmy” się części
naszych oszczędności, które poszły na opłacenie wizy
tranzytowej – chcieliśmy się zatrzymać na nocleg i
zwiedzić Bratyslawę, ale nam nie pozwolono – o
świcie przekroczyliśmy polską granicę. Straż
graniczna i celnicy przyjęli nas bardzo serdecznie,
a więc Carmen miała pozytywne pierwsze wrażenia z
Polski. Po krótkim odpoczynku w przygranicznym
miasteczku u znajomych moich Rodziców wyruszyliśmy w
dalszą podróż do Warszawy.
Znowu w Polsce, 1962 – 1964 |
Po powrocie zaczął się gorączkowy
okres przygotowań do ślubu kościelnego, który odbył
się w czerwcu w Kościele SS Wizytek (pod wezwaniem
Opieki św. Józefa Oblubieńca Niepokalanej
Bogurodzicy Maryi) na Krakowskim Przedmieściu w
Warszawie. Przyjęcie weselne z uczestnictwem Rodziny
i małej grupki przyjaciół miało miejsce w pobliskim
Hotelu Bristol. (Nieco później dowiedzieliśmy się,
że w tym samym kościele kilka miesięcy wcześniej
brał ślub mój młodszy kolega ze studiów, Ferdynand
X. Radziwiłł z jakąś księżniczką belgijską.)
W Klinice witano mnie, jednocześnie,
- serdecznie (prywatnie) i - raczej chłodno
(oficjalnie). Najwidoczniej, dla oficjalnych władz,
które „czuwały” (a był to ponury okres), byłem
„napiętnowany” lub „skażony” Kapitalistycznym Zachodem i
nie wypadało pokazywać zbyt dużo entuzjazmu dla moich
doświadczeń i nowych kwalifikacji. Niektórzy koledzy
odwiedzali nas często w domu przynosząc symboliczne
kwiatki albo słodycze dla Carmen i „całując rączki”, co
jej się bardzo podobało – Polish Gentlemen! Wkrótce po
powrocie powołano mnie do wojska na przeszkolenie i
Carmen została sama w Warszawie, ale z pomocą mojej
Siostry Anny, Mamy dojeżdżającej z Siedlec i sąsiadów
dawała sobie jakoś radę ucząc się języka i robiąc zakupy
– najgorzej było z gramatyką, bo to: jajko, jajka,
jajek, jajkami..., pączek, pączki, pączków, pączkami...,
masło, słoma itd – zupełny obłęd. Sprzedawczynie w
pobliskim spółdzielczym sklepie żywnościowym były bardzo
zaangażowane i pomocne. Nadeszła zima, a ja jeszcze nie
wróciłem ze szkolenia w Łodzi i trzeba było palić w
piecu. Piękne, ogromne kaflowe piece, ale węgiel był w
piwnicy pod domem. Trzeba było przynosić w kubełkach,
ale na szczęście była winda. Problem był, że było trudno
rozpalić, a piec czasem „wybuchał” w związku z dużą
ilością pyłu węglowego zmieszanego z kiepskiej jakości
węglem – piekło i sadza w całym mieszkaniu! (Polakom nie
trzeba tego wyjaśniać!). Raz zaprosiliśmy przyjaciół na
obiad, miała być potrawa portorykańska, zakupiliśmy na
ryneczku jakiegoś ptaka, miał to być kurczak ale okazało
się, że to była stara kura – po dlugim gotowaniu nadal
nie można było przeżuć twardego mięsa – ale przyjaciele
prawili komplementy!
Nowym samochodem jeździliśmy do
Siedlec do Rodziców na week-endy i Święta. Nadeszła
„zima stulecia” - samochód „przeżył” zaparkowany na
podwórzu bloku mieszkalnego, tylko wewnątrz pękła od
mrozu plastykowa ramka wokół jednego z okien w drzwiach
– Carmen też, ale musieliśmy wszyć podwójną warstwę
watoliny do jej (sztucznego) futerka i „opakowywać” ją
szczelnie do wyjścia.
Siedlce, 1962 r. – w mieszkaniu Rodziców Waldemara
Ja wróciłem na poprzednie stanowisko
młodszego asystenta w mojej Klinice Kardiologii.
Rutynowa praca kliniczna była połączona z pracą
eksperymentalną i próbami zaadaptowania metody
wektokardiograficznej do rejestracji rozchodzenia się
pobudzenia elektrycznego na powierzchni serca i
trój-wymiarowej rejestracji w mięśniu serca (królika).
Celem tej pracy było uzyskanie tytułu doktora medycyny.
Brałem również udział w pracy zespołu eksprymentalnego
pod kierownictwem profesora, ale tu przydzielono mnie do
golenia psów. Koledzy partyjni grali tu pierwsze
skrzypce. Współpracowaliśmy równiez z inż. Józefem
Cywińskim nad próbami izolacji i rejestracji „komponenty
prądu (potencjału) stałego” – w odróżnieniu od prądów
(potencjałów) zmiennych, jak w załamkach EKG – w mięśniu
serca w normie i w sytuacjach patologicznych. Tematy te
były wykańczane już po ponownym wyjeżdzie do USA.
Niestety nie udało się ich dokończyć i obronić pracy
doktorskiej w Polsce.
Po krótkim okresie „aklimatyzacji”
zaczęliśmy się rozglądać za zatrudnieniem dla Carmen.
Okazało się, że w Zakładzie Patologii Akademii Medycznej
na rogu ul. Chałubińskiego i ul. Oczki zainstalowano
niedawno mikroskop elektronowy i kwalifikacje Carmen
były dla nich bardzo przydatne. Personel naukowy w
większości znał język angielski, a niższy jakoś się z
nią kontaktował. Przyjęli Carmen i opiekowali się nią
bardzo serdecznie, dzieląc kanapkami i parząc herbatę.
Moja Klinika była niedaleko i często spotykaliśmy się na
południowy posiłek w stołówce szpitalnej. Przysmakiem
Carmen był makaron z kruszonym białym serem – nadal go
lubi (oraz polski sernik, zwłaszcza u Bliklego).
Przysmakiem w czasie wedrówek po mieście były kotlety
pożarskie ze smażonymi buraczkami i tłuczonymi
ziemniakami w barze samoobsługowym koło Zamku
Królewskiego, (niestety, już nie istnieje). Kilka
miesięcy później Carmen została również zaangażowana do
Instytutu Higieny, gdzie zainstalowano konkurencyjny
mikroskop elektronowy.
|
|
Lato 1963 r. – w drodze na
wakacje, na Mazury |
... a na Mazurach zimno! |
Wakacje 1963 spędziliśmy na Mazurach,
w domku kampingowym nad jeziorem - było ładnie, ale
chłodno. Wkrótce po powrocie wybraliśmy się z Babcią
Hermanową w jej strony rodzinne, przez Lublin, Zamość i
Hrubieszów do Dubienki i wsi Rogatka. Niestety, nie
dojechaliśmy na miejsce, bo tuż za Hrubieszowem była
„strefa graniczna” i uprzednio brukowana szosa była
dokładnie zaorana z ogromnymi wertepami. Po próbie
przejazdu, po kilkudziesięciu metrach musieliśmy
zawrócić. (W tamte okolice ponownie pojechaliśmy dopiero
w 2000 r. – zobacz) -
http://www.wajszczuk.v.pl/wycieczki/dub.htm.
2006 r. – wystawa zdjęć na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie –
Carmen wspomina “zimę stulecia” w Polsce w 1962/1963 r .
Nadeszła następna zima, która była
również bardzo mrożna, Carmen źle znosiła zimny klimat,
sytuacja materialna była zła i nie było perspektyw na
poprawę – (skończyły się przywiezione zapasy) - jak i na
pomyślny postęp i rozwój kariery naukowej w Klinice –
zdecydowaliśmy się starać o pozwolenie na wyjazd. Po
kilku odmowach i kolejnych odwołaniach wreszcie
otrzymaliśmy zgodę. Po sprzedaniu samochodu i zwrocie
kosztów moich studiów, z pozostałych funduszów
postanowiliśmy „obsprawić” Carmen na powrót. Udaliśmy
się do salonu „Mody Polskiej”, gdzie później na
przymiarkach Carmen spotykała Panią Zofię Gomółkową -
żonę Pierwszego Sekretarza PZPR, który był wówczas przy
władzy. To był jej kontakt ze „szczytami władzy” w
Polsce w tym okresie, (poza kilkoma spotkaniami z
konsulem w Ambasadzie USA) – władze wywierały na nią
nacisk, żeby zmieniła obywatelstwo. Warto tu nadmienić,
że pracując w Klinice Profesora Askanasa, raz miałem
zaszczyt eskortować od bramy szpitala do Kliniki Pana
Premiera Józefa Cyrankiewicza, który przyjechał limuzyną
ze swoim szoferem do Kliniki na wizytę do Profesora.
Pamiętam, jak sprzątano windę, która była na co dzień
używana wyłącznie do transportu chorych z drugiego
piętra na parter do Zakładu Radiologii. Profesor
pracował również w Klinice Rządowej, jako konsultant i
ja tam przez jakiś okres jeździłem karetką na ostre
wezwania do pracowników ambasad.
Do USA wracaliśmy również Batorym, już bez kufrów,
portem docelowym był znowu Montreal.
Ponownie w Nowym Orleanie,
1964 -1965 |
Znowu udało mi się uzyskać roczne
stypendium w Klinice doktora Burcha. Tym razem więcej
uczestniczyłem w obchodach i konferencjach klinicznych,
ale główny wysiłek był skierowany na pracę
eksperymentalną nad badaniem pobudzenia mięśni
brodatkowatych w sercu. Intensywnie przygotowywałem się
do egzaminów dla cudzoziemców do prawa praktyki (ECFMG),
aby móc rozpocząć szkolenie kliniczne, wymagane do
podjęcia pracy w szpitalu przy chorych i później zdania
egzaminów licencyjnych na prawo praktyki – każdy stan
wymagał tego osobno u siebie.
|
|
Ślub cywilny Irmy Almodovar i dr
Włodzimierza
Janczakowskiego z Gdańska – Nowy Orlean, 1964 |
Carmen i Waldemar w nowym samochodzie
- Nowy Orlean, 1964 |
Jak pisałem powyżej, do Nowego Orleanu
przybył w międzyczasie dr Włodzimierz Janczakowski.
Pracował on w Ochsner Clinic na chirurgii. Zapoznaliśmy
go z koleżanką Carmen z Puerto Rico Irmą Almodovar,
która pracowała w sąsiednim Louisiana State University
... , sprawy potoczyły się własnym tokiem i wkrótce
byliśmy świadkami na ich ślubie. Po rozważeniu różnych
możliwości dalszego szkolenia klinicznego, wybrałem
Lovelace Clinic and Foundation in Albuquerque, New
Mexico. Był to odpowiednik Mayo Clinic na południu USA.
Baza szpitalna była tam w sąsiednim Bataan Memorial
Methodist Hospital. Tuż przed wyjazdem przeżyliśmy
huragan w Nowym Orleanie – na szczęście nie wyrządził
większych szkód i nasz samochód i już załadowana
przyczepa zniosły to dobrze, zaparkowane za jakimś murem
w domu kuzyna Carmen, który wówczas też mieszkał w Nowym
Orleanie.
Albuquerque, New Mexico
(Los Angeles, California), 1965 – 1968 |
Po drodze do Albuquerque
przejeżdżaliśmy przez Teksas i któregoś dnia w radiu
ostrzegano o tornadach w okolicy. Rozglądaliśmy się
wokół, ale nie mając żadnego doświadczenia, nawet nie
wiedzieliśmy, jak ono wygląda i czego się strzec. Po
przybyciu na miejsce, skierowano nas do małego osiedla
domków dla pracowników szpitala i rezydentów. Na ich
widok ogarnęło nas początkowo przerażenie – biednie
wyglądające gliniane lepianki, w kształcie pudełek-
sześcianów, ale z dużymi oknami i w ogródkach. Okazało
się, że wewnątrz były bardzo wygodne i nowoczesne, z
klimatyzacją – nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest to
lokalny styl budowy – pueblo, wzorowany na osadach
miejscowych Indian. Mieliśmy miłych sąsiadow, młodych
lekarzy też na szkoleniu, z rodzinami, między innymi z
Buenos Aires w Argentynie i z Walencji w Hiszpanii.
Ponieważ jeszcze nie miałem wszystkich wyników egzaminów
potrzebnych do rozpoczęcia szkolenia (rezydentury) w
szpitalu, pierwsze 6 miesięcy pracowałem w Zakładzie
Fizjologii Fundacji, kierowanym przez dr Ulricha Luft’a,
który był znanym fizjologiem z doświadczeniem w
medycynie lotniczej i kosmicznej. Później się
dowiedziałem, że na najwyższym piętrze tego budynku
znajdował się nowo-utworzony Zakład Medycyny Kosmicznej,
ze ściśle kontrolowanym dostępem, bramkami i kartami
magnetycznymi. Były to początki medycyny kosmicznej w
USA i tam przebadano pierwszych amerykańskich
astronautów. (Sąsiad z domków, lekarz z Argentyny został
później Prezesem Towarzystwa Medycyny Kosmicznej w
Kanadzie). W zakładzie dr Lufta nauczyłem się wkłuć
dotętniczych i podstaw metabolizmu tlenowego, które
okazały się później bardzo przydatne przy cewnikowaniu
serca i naczyń i interpretacji testów wysiłkowych.
http://ardentnm.icu.ehc.com/CPM/index.html -
(1965)
|
|
Szpital „ Bataan Memorial
Methodist Hospital”
w Albuquerque, New Mexico |
Koledzy ze szkolenia – Waldemar trzeci od prawej |
Szkolenie szpitalne przebiegało wedlug
planu, na różnych oddzialach specjalistycznych, włącznie
z nocnymi dyżurami na izbie przyjęc. Jednej nocy
przywieziono motocyklistę z wypadku drogowego – był
ogólnie w dobrej formie, ale miał wiele otarć i
uszkodzeń i drobnych ran skóry na twarzy i na rękach.
Zajęło to nam, wraz z pielęgniarką, większość nocy –
obmycie oraz oczyszczenie ran z piasku i żwiru, a
następnie założyłem około stu szwów – słyszałem później,
że wszystko się dobrze wygoilo, niemal bez śladów – a
więc, udana „operacja plastyczna”. W tym okresie zdałem
również egzaminy licencyjne na prawo praktyki – w Nowym
Meksyku i w Pennsylwanii.
Okolice Albuquerque były niezwykle
malownicze, zwiedzaliśmy okoliczne puebla Indian
(Apacze, Hopi, Navaho, Pueblo i inne, razem 22 różne
szczepy), pobliskie Santa Fe i Taos z koloniami i
pracowniami artystów, wjeżdżaliśmy samochodem na
pobliską gorę Sandia, z jej grzbietu był wspaniały widok
na miasto i okolice. Objechaliśmy większość obszaru
Stanów New Mexico i Arizona włącznie z Wielkim Kanionem
oraz pobrzeza Stanów Colorado i Utah.
|
|
Rozmieszczenie rezerwatów Indian w New Mexico |
Osady (puebla)
Indian wzdłuż rzeki Rio Grande. |
|
|
|
Zdjęcia powyżej – źródło: Wikipedia
Odwiedzaliśmy również wielokrotnie
Irmę i Włodka w Denver, Colorado – on tam odbywał
szkolenie w anestezjologii. Oni odwiedzali nas w
Albuquerque. Dystans 420 mil można było pokonać w równo
sześć godzin – dobre, puste autostrady, piękne widoki,
zwłaszcza nocą przy jasnym świetle księżyca.
|
|
W odwiedzinach u Irmy i Wlodka w
Denver, Colorado
gdzieś w Górach Skalistych |
Szpital Cedars of Lebanon w Los Angeles |
Pod koniec pobytu w Albuquerque
zostałem „wypożyczony” na trzy miesiące przez dr.
Eliot’a Corday’a z Cedars of Lebanon Hospital w Los
Angeles (obecnie Cedars-Sinai Medical Center) celem
przeprowadzenia w jego pracowni serii eksperymentów,
które miały ostatecznie wyjaśnić mechanizm
patologicznego pobudzenia przedsionków serca w migotaniu
i trzepotaniu przedsionków. Carmen, która mi
towarzyszyła, spędziła sporo czasu w łóżku w motelu,
były drobne przejściowe problemy, bo Waldek był w
drodze! Wynikiem tych eksperymentów była późniejsza
prezentacja w 1972 rku na 56 Europejskim Kongresie Kardiologii w
Madrycie i publikacja w pamiętnikach kongresu. (Ten
wyjazd był pamiętny, bo przed kongresem Carmen poleciała
najpierw do Polski, żeby zostawić Waldka i
Michałka (urodzonych w miedzyczasie - zobacz ponizej) „na
przechowanie” u Dziadków. Leciała z Warszawy do Madrytu
z naszym przyjacielem Mariuszem Stopczykiem (zobacz
powyzej na zdjęciu) i ... zgubili się. Ja przyleciałem
bezpośrednio do Madrytu i czekałem w hotelu. Okazało
się, że w czasie krótkiego lądowania w Genewie wyszli z
samolotu i poszli na kawe. Usiedli za jakims filarem,
zagadali się i jak wyjrzeli, samolot był już ponownie na
pasie startowym. Musieli czekać na polączenie w hali
lotniska, bo Mariusz, jako „obywatel kraju
komunistycznego” nie miał wizy tranzytowej i nie mieli
możliwości zawiadomienia mnie.)
Pod koniec naszego pobytu w Albuquerque urodził się
Waldemar Jr. – wydarzenie to było obficie oblewane w
towarzystwie sąsiadów, przed powrotem Carmen i Juniora
ze szpitala. Wkrótce potem przylecieli z Polski moi
Rodzice. Mama, jak zawsze bardzo aktywna, wyszukała
gdzieś w pobliskich górach „Manzano Mountains”, na
wschód od Albuquerque, polskiego księdza w parafii w
małej osadzie. Nie pamiętam okoliczności, które
towarzyszyły jego przybyciu tam, ale administrował tą
górską parafię i jej członków w asyście psa „Sputnika”.
Pojechalismy tam jednej niedzieli, ksiądz ochrzcił
Waldka i później nas ugościł pieczonym kurczakiem -
wszyscy twierdzili, że to był najlepszy pieczony
kurczak, jakiego kiedykolwiek jedli – ksiądz żartował,
że Sputnik służy mu również do mszy. Mama również
wynalazła w górach, w okolicy miejscowości Taos, młodego
Polaka – rzeźbiarza, metaloplastyka – stracił obie ręce
w Powstaniu, ale to mu nie przeszkodziło, zeby używac
spawarek w swojej twórczości.
Niezapomniane były częste wizyty Indianek z pobliskich
Puebli, które rozkładały swoje wyroby artystyczne w holu
szpitala – fantastycznie kolorowe tkaniny, stroje,
dywany, rzeżby i ceramika oraz wyroby ze srebra i
biżuteria z koralem i turkusami. Ceny były od kilku do
kilkudziesięciu dolarów – teraz się takie widuje w
muzeach i drogich galeriach sztuki – ceny sięgają
tysięcy dolarów.Stać nas wówczas było tylko na kilka
tanich drobiazgów na pamiatkę.
Rodzice wyjechali, my załadowaliśmy samochód, Waldek na
tylnym siedzeniu w specjalnym koszyku a nad nim
plastykowe motylki na nitkach, za samochodem przyczepa
ze skromnym dobytkiem i ... w drogę do Filadelfii.
Miałem załatwioną pracę w Instytucie
Doświadczalnym (Bockus Research Institute) Uniwersytetu
Pennsylwanii, którego dyrektorem był Prof. Lysle
Peterson. Pracował tam wówczas Junek Cywiński (z którym
uprzednio pracowaliśmy razem w Warszawie) – zajmował się
zagadnianiami modelowania kontroli funkcji układu
krążenia przez autonomiczny układ nerwowy.
Współpracowałem w tych eksperymentach a jednocześnie
uczęszczałem na różne konferencje kliniczne i
przyglądałem się zabiegom cewnikowania serca i
angiografii w pobliskim szpitalu – Graduate Hospital of
the University of Pennsylvania, szefem kardiologii był
tam wówczas dr Harry Zinsser. Zatrzymaliśmy się
początkowo na krótki okres u Junków, jego żona Hanka
pomagała bardzo Carmen w opiece nad Waldkiem. Później,
czekając na udostępnienie mieszkania w Drexel Hill
(zachodnie przedmieście Filadelfii), przez ulicę od
Junków, wyjechaliśmy na kilka dni nad morze do New
Jersey. Waldek obchodził w Drexel Hill swoje pierwsze
urodziny (przypomnieliśmy mu o tym później)! Ja pamietam,
że potem przez kilka dni myłem ściany, poręcz schodów i
meble, bo wszystko było lepkie od lodów i innych
słodkości, którymi raczyliśmy gromadkę zaproszonych
dzieci sąsiadów – było ich sporo. W lecie następnego
roku (1969) urodził się Michał (zarejestrowany w
urzędzie w sąsiednim Upper Darby). Chrzest odbył się
kilka miesięcy później w Bayamon w Puerto Rico – matką
chrzestną Michałka była Carmen Ana, bratanica Carmen.
|
|
Drexel Hill, Pennsylwania - zima
1969/70? |
Wilmington, Delaware - Kwiecien 1970 |
Wilmington, Delaware, 1969
- 1971 |
W tym okresie kończyło się moje
zatrudnienie w University of Pennsylvania. Pobliski
Szpital Weteranów (Veterans Administration Hospital) w
Wilmington w stanie Delaware szukał osoby z
kwalifikacjami na stanowisko szefa nowo tworzonej tam
Sekcji Kardiologii. Polecono mnie tam z Uniwersytetu i
początkowo dojeżdżałem tam z Drexel Hill, a kilka
miesięcy później wynajęliśmy ładny domek w dużym i
ukwieconym ogrodzie na północnych przedmieściach miasta
Wimington (na Wilson Boulevard) w Stanie Delaware – tu
ciekawostka, dom ten należał do rodziców obecnego
wice-prezydenta USA, Joe Biden’a. Był on wówczas
początkującym prawnikiem i rozpoczynał karierę
polityczną, prawdopodobnie zajmował się sprawami
administracyjnymi i finansowymi swoich rodziców, bo
wielokrotnie się spotykalismy z nim i z jego bardzo miłą
żoną. (Niechcący sprzedał nasza pralkę i suszarkę, nie
wiedząc, że to nasza – ale wszytko zakończyło sie
pomyślnie.)
|
|
Babcia i Dziadek w Wilmington, Delaware – 1971 |
W Wilmington odwiedzili nas ponownie
moi Rodzice, przylecieli obejrzeć nowego wnuka!
Podróżowaliśmy z nimi po okolicy, a także do Nowego
Jorku, Filadelfii i Polskiej Częstochowy w Pennsylwanii.
W szpitalu Weteranów dopiero
„zdobywałem prawdziwe ostrogi” w kardiologii –
samodzielne decyzje kliniczne i administracyjne i pełna
odpowiedzialność, walka o fundusze, niezależność i
zapewnienie najwyższego standartu organizowanych
pracowni, przychodni i usług – walka z federalną
administracją (bezduszna biurokracja jest wszędzie
jednakowa, niezależnie od systemu politycznego). Po dwu
latach pracy zaistniał Oddział Kardiologii z prawdziwego
zdarzenia, z pracownią hemodynamiczną, cewnikowania i
angiografii, pracownia rejestracji i kontroli
rozruszników serca, pracownia badań ultradzwiękowych
(Echo). Problemem było, że pracownie, laboratoryjna i
rentgenowska zamykały się o 3 po poludniu, były
nieczynne w week-endy ... i nie było na to rady. Trzeba
było sobie radzić, jak kto umiał. Walka z biurokracją
mnie zmęczyła, zaczęła się rutyna, bez warunków do pracy
naukowej. Zacząłem się rozglądać za nowymi możliwościami
i przeglądać ogłoszenia w czasopismach kardiologicznych.
Detroit, Michigan – 1971 -
1997 |
Natrafiłem na ogłoszenie, że dr
(profesor) Adrian Kantrowitz, który niedawno przybył z
Nowego Jorku do szpitala Sinai Hospital w
Detroit, organizuje zespół do przeprowadzenia badań
klinicznych nad efektywnościa tzw. ”balona
intra-aortalnego” (urządzenie do częściowego wspomagania
pracy serca – Intra-aortic Ballon Pump) u chorych z
ostrymi zawałami serca, zwłaszcza tych z komplikacjami i
szokiem kardiogennym. Szukał kardiologa z doświadczeniem
klinicznym i eksperymentalnym. Możliwość pracy
jednocześnie w obu dziedzinach wzbudziła moje duże
zainteresowanie. Spotkaliśmy się w barze hotelu w
Waszyngtonie podczas któregoś ze zjazdów, rozmowa trwała
krótko, chyba sprawiło na nim wrażenie, że byłem w pełni
zaznajomiony (czego się chyba nie spodziewał ?) z
zasadami działania tego urządzenia, dotychczasowymi
badaniami, a zwłaszcza jego pionierskimi osiągnięciami w
tej dziedzinie, jak również pracą nad innymi metodami i
instumentacją, prowadzonymi w jego
laboratoriach.Wyraziliśmy obopólne zainteresowanie,
następnie odwiedziłem szpital w Detroit, gdzie
jednocześnie zaoferowano mi stanowisko wice-szefa Sekcji
Kardiologii. Ponieważ mój kontrakt u Weteranów wygasał
dopiero za kilka miesięcy, a umowa na wynajem domu
wygasała wcześniej i wynajmujący nam dom Joe Biden
planował go sprzedać, zaoferował nam oddanie do naszego
użytku i czasowe zamieszkanie w swoim nowym letnim domu
odległym o kilka kilometrów, w sąsiednim Stanie Maryland.
Niestety nie było w nim bieżącej wody, elektryczności
ani telefonu, ale ponieważ był to okres tylko kilku
tygodni, więc zdecydowaliśmy się przyjąć jego ofertę i
zamieszkaliśmy w tym domku, który był położony w
stanowym rezerwacie leśnym, nad małym stawem. Wodę do
picia przywoziliśmy w butlach, do łazienki i zmywania
przynosiliśmy ze stawu, a wieczory spędzaliśmy
romantycznie przy lampach naftowych. Chłopcy przebywali
dużo na „świeżym powietrzu”, a Michalek się kiedyś
zbuntował i oświadczył, że „idzie na piechotę do Nowego
Jorku” – (słyszał tą nazwę, bo właśnie niedawno tam
pojechaliśmy z moimi rodzicami, gdy nas odwiedzali w
Wilmington), ale na szczęście zawrócił z tej dalekiej
drogi po kilkunastu metrach, jak go „zaatakował”
przelatujący duży biały motyl!
Na początku lipca wyjechaliśmy w
drogę do Detroit, Carmen z dziećmi naszym nowym
samochodem – Fordem Mercury Montego, (w poprzednim -
Fordzie Mercury Comet, silnik uległ uszkodzeniu, gdy
mieszkaliśmy w Drexel Hill – ktoś nasypał cukru do
zbiornika z benzyną, jak stał w nocy zaparkowany na
ulicy), a ja małą wynajętą ciężarówką z całym naszym
dobytkiem - pralka i suszarka, (wspomniane powyzej),
lodówka i komplet mebli do sypialni i stołowego pokoju,
produkcji szwedzkiej, zakupione uprzednio w Filadelfii.
Tak się złożyło, że pomagał mi w przeprowadzce kolega z
Kliniki w Warszawie – Tadzio Kraska (jej przyszly
kierownik), który przybył do Stanów na jakieś stypendium
i nas właśnie odwiedzał. Podjąłem pracę w szpitalu,
dzieląc ją między pracę kliniczną, jako partner Melvyn’a
Rubefire’a – szefa sekcji i pracę w pracowni
doświadczalnej dra Kantrowitz’a.
|
|
Szpital “Sinai Hospital” w Detroit, widok od ulicy „Outer
Drive” i od strony parkingu od tylu |
Pierwszych kilka lat pracy
klinicznej było bardzo ekscytujące, ze względu na to, że
prowadziliśmy badania wraz z zespołem dr Kantrowitz’a
nad efektywnością wspomagania balonem intra-aortalnym
pacjentów w szoku kardiogennym, który uprzednio
powodował umieralność w 80-90% chorych. Kompleksowe
badania hemodynamiczne oraz laboratoryjne i biochemiczne
wraz z leczeniem farmakologicznym i wspomaganiem tą
pompą (balonem) były prowadzone początkowo w specjalnym
pomieszczeniu z dwoma monitorowanymi łóżkami tzw. „Heart
Study Area” i trwały co najmniej 2-3 dni, a często
dłużej. W tym czasie zespół lekarski pozostawał na
miejscu przez 2-3 doby, żywiąc się sandwiczami i kawą,
zmieniały się tylko obsada pielęgniarska i techniczna. W
późniejszych latach, badania te zostały przeniesione na
Oddział Intensywnej Terapii, po jego utworzeniu. Okazało
się, że ogromną większość tych pacjentów można uratować
i u niektórych przeprowadzić później udane operacje.
Podobnie było w przypadkach ciężkiej niewydolności
zastawki mitralnej w sercu – tych chorych i innych z
ciężką niewydolnością krążenia powstałą z różnych
przyczyn, można było przygotować do operacji i wspierać
ich w czasie zabiegu operacyjnego – zwiększając szansę
ich przeżycia z bardzo dobrymi odległymi wynikami.
Badania naszego zespołu w tym
zakresie były pionierskie i w ich wyniku - ten
sposób leczenia znalazł szerokie zastosowanie kliniczne
w skali światowej
(zobacz). Prowadzone były również inne
badania, kliniczne i eksperymentalne nad innymi typami
protez serca i nad wszczepialnymi odmianami tych protez.
W
pracowni doświadczalnej dr Kantrowitz’a
prowadziliśmy również (zobacz poniżej) przez wiele lat
badania na zwierzętach celem ustalenia wpływu
wspomagania balonem wewnątrzaortalnym na zmniejszenie
obszaru niekrwienia i martwicy (blizny) w zawale serca.
W tych okolicznościach był on też bardzo efektywny!
(zobacz)
W
międzyczasie objąłem również kierownictwo pracowni
cewnikowania, hemodynamiki i angiografii.
W 1980 r., po
przeszkoleniu w Zurichu u dr Andreas’a Gruentzig’a,
wprowadziłem w szpitalu leczenie choroby wieńcowej
angioplastyką, a później technikę biopsji
endomiokardialnych i badania elektrofizjologiczne. Na
różnych kursach szkoleniowych uzyskałem również dyplomy
uprawniające do wykonywania zabiegów zakładania stentów
i leczenia zwężeń naczyń obwodowych angioplastyką, jak
również zabiegów leczenia zwężeń naczyniowych z użyciem
laserow – niestety, szpital przechodził w tym okresie
zmiany organizacyjne i nie zostały one wprowadzone do
naszego armamentarium klinicznego.
Wraz z
kilkoma kolegami zaproszonymi z Polski na stypendia do
naszego szpitala prowadziliśmy w naszych pracowniach
eksperymentalnych badania nad leczeniem zawału serca
balonem intra-aortalnym (Grzegorz Sędek, Jacek
Przybylski i Jacek Żochowski), a w póżniejszych latach,
badania kliniczne nad zewnętrzną rejestracją, z
powierzchni klatki piersiowej, potencjałów z układu
przewodzącego serca - węzła zatokowego i pęczka His’a -
(Mariusz Stopczyk i Tadeusz Pałko z Politechniki
Warszawskiej), zainicjowane wcześniej w Polsce przez
kolegę i przyjaciela, Mariusza Stopczyka. Bawił również
u nas przez rok Zbigniew Religa.
(zobacz).
Przez cały okres pracy w
Sinai Hospital byłem również członkiem fakultetu Szkoły
Medycznej Michigan State Uniwersity w Detroit –
poczynajac od stopnia Instruktora do stopnia Associate
Professor. Jej studenci byli kierowani do naszego
szpitala na szkolenie kliniczne.
W 1997
roku, w związku z wygaśnięciem umowy na pracę, zmianami
zachodzącymi w praktyce medycyny i gwałtownym wzrostem
biurokracji i ingerencji administracji lokalnej i
federalnej, zdecydowałem się wycofać ze „służby czynnej”
w medycynie i przejść „w stan spoczynku” – czyli na
emeryturę. Między innymi, zająłem się budową Drzewa
Genealogicznego Rodziny.
Z lokalnej gazety: „Detroit Free Press/Detroit News”,
pazdziernik 1986
Dyplom z Uniwersytetu
Wayne State University -
http://home.med.wayne.edu/
WSU Faculty and Staff Internal Medicine Office: 2E University Health Center; (132)5-8210 Chairperson: John B. O'Connell
Associate Professors, Full-Time Affiliate (Sinai
Hospital of Detroit)
Oscar Bigman, Robert E. Bloom, Chaim M. Brickman, Paul
L. Broughton, Gerald I. Cohen, Ralph Cushing, Lawrence
P. Davis, Basim A. Dubaybo, Mark J. Goldberg, Maha
Hussain, Richard Jaszewski, James J. Maciejko, Bohdan M.
Pichurko, Theodore Schreiber, Claudio D. Schuger,
Michael R. Simon, Waldemar J. Wajszczuk.
1954 – Warszawa, IV Klinika Chorób Wewnętrznych i 1997 –
Detroit, w gabinecie konsultacyjnym
|
|
Od wdzięcznych pacjentów |
Praca naukowa
1. Publikacje w Polsce
- zobacz
2. Wybór publikacji naukowych - lista z National Library
of Medicine (USA)
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/entrez/query.fcgi?cmd=search&db=pubmed&term=Wajszczuk+WJ[au]&dispmax=50
3.
Szczegółowy opis, pełna lista publikacji i streszczenia -
zobacz
4.
Stypendia i współpraca z kolegami z Polski - zobacz
|