Informacje uzyskane od Krzysztofa Wernera (1830) –
1/ e-mail z dnia 14 lipca 2010
Historia wojennych losów mojego pradziadka zaczyna się w sierpniu 1939r.,
kiedy został powołany do wojska. Nie wiem, w jakiej formacji służył i jak
przebiegała jego służba w czasie kampanii wrześniowej - wiem, że był
ułanem. Kampanię wrześniową zakończył pod Kockiem w zgrupowaniu Armii Gen.
Kleberga, w dniu 4 października 1939 r., dowódca zwolnił żołnierzy z
przysięgi wojskowej i pozwolił żołnierzom wracać do domów, aby nie dostali
się do niewoli niemieckiej. Pradziadek pieszo z pod Kocka wrócił do żony z
czworgiem dzieci (Jan Wajszczuk urodził się dopiero w 1940r.) do Kolonii
Bystrzyckiej (gm. Wojcieszków, w pow. Łukowskim). Swój mundur ukrył w
stodole, a posiadany karabin wrzucił do studni. Jednak wiosną 1940r. do
Kol. Bystrzyckiej przybyła policja granatowa. Ktoś doniósł, że mój
pradziadek służył w polskiej armii, itp. (prawdopodobnie informatorem był
sąsiad pradziadka, jednak są to tylko podejrzenia mojej babci, ponieważ
granatowa policja zbyt dużo znała szczegółów dotyczących życiorysu oraz
poczynań dziadka po kampanii wrześniowej), a czego dokładnie chcieli od
mojego dziadka nie wiadomo. Policjanci kazali dziadkowi wydobyć karabin z
10-metrowej studni, a po wydobyciu zabrali dziadka do Komendy Policji do
Łukowa, skąd następnie mieli go przewieść pociągiem do Lublina. Dziadek w
czasie podróży z Łukowa do Lublina, (przejeżdżali przez las, potem
zatrzymując się na stacji w Sarnach, 20 km na południowy-zachód od
Łukowa), niezauważony przez konwojujących go policjantów wyskoczył z
pociągu i uciekł do lasu. Policjanci oddali kilka strzałów próbując go
zatrzymać, lecz na szczęście strzały okazały się niecelne. Od tego czasu
próbował się ukrywać u krewnych w Lublinie (przebywał tam kilka dni) i we
wsi Franciszków koło Świdnika (przebywał tam 2 tygodnie w czasie żniw).
Jednakże krewni bali się go przetrzymywać, więc aby ich nie narażać na
niebezpieczeństwo postanowił wrócić do domu (do żony, która niedawno
urodziła syna - Jana Wajszczuka [0901]), a następnie zabrać rodzinę i
uciec z okupowanych terenów. W domu przenocował jedną noc, ponieważ znów
ktoś doniósł granatowej policji, że przebywa w Kolonii Bystrzyckiej,
(dlatego podejrzenia o tym, że informatorem mógłby być sąsiad pradziadka,
stały się bardziej prawdopodobne). Tuż przed aresztowaniem, moja babcia po
raz ostatni widziała swojego ojca; wspominała, że mój pradziadek uspakajał
całą rodzinę, że niedługo wróci i że wszystko będzie dobrze. Pomachał
całej rodzinie na dowidzenia i to był ostatni raz, kiedy babcia widziała
swojego ojca... Bardziej pilnowany został przewieziony Lublina i osadzony
w siedzibie Gestapo "Pod Zegarem" (dzisiaj Muzeum Martyrologii "Pod
Zegarem", na ulicy Uniwersyteckiej 1), a następnie na Zamku lubelskim. Od
tego momentu rodzina straciła jakikolwiek kontakt z pradziadkiem i dopiero
po 6 latach dowiedzieli się, że nie żyje, od tajemniczego Pana, który był
współwięźniem pradziadka (babcia, nie pamiętała jego nazwiska, ani jego
imienia). Pradziadek, kilka dni przed śmiercią, podał adres zamieszkania
swojej żony tej osobie, aby (jak on wyjdzie z więzienia) poszedł i
poinformował o tym, co się z nim działo. Współwięzień pradziadka
powiedział, że został on osądzony i tego samego dnia został rozstrzelany.
Pokazał również, gdzie został mniej więcej pochowany, pod murem cmentarnym
na ulicy Unickiej (prawdopodobnie koło teraźniejszej ulicy Łubinowej, ale
nie mam, co do tego pewności).
Babcia ustaliła, przy pomocy Związku Byłych Więźniów Zamku Lubelskiego, że
Józef Wajszczuk na pewno został rozstrzelany, a jego ciało pochowano pod
murem cmentarza przy ulicy Unickiej. Po długich staraniach mojej babci z
ówczesną władzą prochy pradziadka złożono we wspólnej mogile na cmentarzu
przy ulicy Unickiej, gdzie widnieje jego imię i nazwisko.
Mniej więcej tak wyglądały losy mojego pradziadka. Są spory, co do tego
sąsiada pradziadka i ilości ucieczek mojego pradziadka - słyszałem kiedyś,
że uciekł dwa razy granatowej policji, ale na pewno raz z pociągu,
(chociaż czasem mówi się, że uciekł z pędzącego pociągu, a nie ze stacji
kolejowej). Słabo na razie znam jego datę śmierci; babcia wspominała, że
dowiedziała się o śmieci swego ojca w czasie świąt Bożego Narodzenia,
1946r. właśnie od tego tajemniczego Pana, możliwe, że te dokumenty, które
są na Pana stronie ukazują prawdziwą datę śmierci.
W odpowiedzi na inne pytania:
1. Mój dziadek (0900) ma pewne dokumenty, postaram się je przesłać.
2. Sławomir (0616) napewno zmarł 5 kwietnia 2010r., na pogrzebie był mój
dziadek i rodzina Jana (0901) Wajszczuka, mogę przesłać akt zgonu.
3. Zbiorę więcej informacji i zdjęcia, tak żeby nie wysyłać danych "na
raty", :-)
Pozdrawiam,
Krzysztof Stanislaw Werner