Otwarcie wystawy "Portrety jeńców"
70. rocznica wybuchu II Wojny Światowej
1 września 2009 roku obchodzono w Polsce 70. rocznicę napaści Niemiec
hitlerowskich na Polskę i oficjalną
rocznicę rozpoczęcia II Wojny Światowej. Niemniej uroczyście i boleśnie
obchodzono 17. września 2009 roku napaść i wkroczenie od wschodu, bez
wypowiedzenia wojny, Armii Czerwonej Związku Radzieckiego. Znaczna część
Armii Polskiej znajdowała się w tym okresie, w ramach przegrupowania, na
terenach wschodnich – dawnych „Kresach” II R.P. Sytuacja wojskowa była
niejasna – wkroczyli sojusznicy czy napastnicy? Brakło jednoznacznych
rozkazów odnośnie współdziałania z „wyzwolicielami” lub podjęcia walki
obronnej. W rezultacie, około 650 tys. polskich żołnierzy dostało się do
niewoli, a prawie ćwierć miliona z nich znalazła się w niewoli sowieckiej.
Jak dobrze wiadomo, dwadzieścia kilka tysięcy oficerów i funkcjonariuszy
państwowych znalazło po kilku miesiącach, z rozkazu Stalina, śmierć w
Katyniu i kilku innych miejscach kaźni. Jednym z jeńcow
został Zbigniew Wajszczuk, pochodzący z Siedlec i służący we wrześniu 1939
r. w jednostce taborów. Dostał się on do niewoli w Tarnopolu i później był
przesłany do obozu jenieckiego w Równem, pozostającego pod kontrolą NKWD i
zatrudniony przy budowie szosy, a następnie gdzieś w kamieniołomach. Po
napaści Niemiec na Związek Radziecki w 1941 roku, na mocy układu
Sikorski-Majski, dotarł do siedziby organizującej się pod dowództwem Gen.
S. Andersa Armii Polskiej, z którą przeszedł do Persji i Iraku. Następnie
przeszedł przeszkolenie jako „cichociemny” we Włoszech, brał udział w
kampanii włoskiej i po ukończeniu szkoły podchorążych artylerii i
zakończeniu działań wojennych, w stopniu podporucznika został przeniesiony
do Anglii. Tam się ożenił i po zwolnieniu z armii pozostal na emigracji i
wyjechał z rodziną do Argentyny. Na początku czerwca b.r.
skontaktowali się z nami pracownicy Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w
Łambinowicach-Opolu z prośba o zgodę na wykorzystanie uprzednio
opublikowanych w Internecie materiałów na temat Zbigniewa i dostarczenie
im dodatkowych informacji, dokumentów i zdjęć do planowanej wystawy
„Portrety Więźniów”, której otwarcie było zaplanowane na 17. września.
Przy pełnym zaangażowaniu rodziny Zbigniewa w Argentynie, kuzynek w Polsce
– Teresy Jaroszyńskiej w Lublinie i Aliny Filipkowskiej w Warszawie i przy
udziale w ich przygotowaniu webmastera naszej strony internetowej „Drzewa
Genealogicznego Rodziny Wajszczukow” (www.wajszczuk.v.pl),
Pawła Stefaniuka, udało się na czas zebrać potrzebne materiały.
Na otwarcie Wystawy w Opolu przybyli z Argentyny, syn Zbigniewa Dr Adam
Wajszczuk ze swoją najstarszą córką Anną (dziennikarką i poetką), i
towarzyszący im z Warszawy – siostrzenica Zbigniewa, Alina Filipkowska z
mężem. Specjalnie przybył również z odległego Drelowa Paweł Stefaniuk, aby
udokumentować w fotografii i na filmie to ważne dla nas wydarzenie.
W tym miejscu, w imieniu rodziny, chcieliśmy złożyć nasze serdeczne
podziękowania kierownictwu i wszystkim pracownikom Muzeum, a zwłaszcza
panu mgr Przemysławowi Jagieła i pani dr Renacie Kobylarz, z którymi
mieliśmy bezpośredni kontakt, za ogrom pracy włożony w przygotowanie tej
Wystawy i ich zaangażowanie i gościnność w przyjęciu członków naszej
rodziny przybyłych na uroczystość otwarcia Wystawy.
Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w
Łambinowicach-Opolu
Wystawa czasowa p.t.: „Portrety jeńców”
http://www.cmjw.pl/www/index.php
(od 17.IX. do 13.X.2009 w siedzibie Muzeum Śląska Opolskiego)
http://www.muzeum.opole.pl/index.php?id=299
kliknij na zdjęcie aby powiększyć
Zobacz również
Ana Wajszczuk z Buenos Aires nadesłała
25.I.2010 poniższy tekst:
Nadie viene solo al mundo: nos rodea la familia que, tengamos o no al
lado, nos rodea con su historia como el vientre en el que estuvimos
nueve meses. Padres, abuelos, bisabuelos, tatarabuelos: sus historias,
su vida, su origen nos hace ser quien somos, está en nosotros como está
la misma sangre: su retrato es también nuestro retrato. El sendero que
recorren desemboca en lo que somos. Sus historias son también la Historia.
Todas estas cosas pensé un mediodía de otoño polaco en el Museo de la Ciudad de Opole, mientras
con mi papá y su prima Alina recorríamos una y otra vez la exhibición de
fotos que estaba a punto de inaugurarse. No era simplemente la
incredulidad y la alegría de volver a visitar Polonia, volver a caminar
los lugares donde mi familia dejó sus pisadas, conocer a los parientes
lejanos que en un punto –esa historia, ese origen- se vuelven cercanos
con una cercanía inexplicable. Era que esa huella se volvía nítida: mi
abuelo, Zbigniew Ireneusz Wajszczuk, y la vida que lo llevó de Varsovia
a Quilmes, eran protagonistas, junto a otras cinco historias, de la
muestra Retratos de Prisioneros de Guerra que inauguró ese mediodía en
el moderno museo de piedra caliza y ventanales de vidrio.
Invitados por los curadores a la muestra, mi papá y yo emprendimos
durante una semana un viaje juntos por Polonia que vamos a recordar
toda nuestra vida. Primero, una soleada Varsovia, ciudad que me parece
mía cuando apenas la visité dos veces: será, otra vez, ese origen
inexplicable de donde venimos y los sitios que forman parte de un pasado
que no conocimos pero que de alguna manera misteriosa sigue latiendo en
algún lugar recóndito dentro de uno. Luego Siedlce, el pueblo donde
están enterrados mis tatarabuelos, y sus hijos, y los hijos de sus
hijos, y el recuerdo de las flores rojas y las velas blancas que les
ofrecimos como homenaje a quienes hicieron con sus huellas el camino que
hoy piso.
Y el destino del viaje –además de un viaje al centro de la propia
historia- nos llevó a Opole, donde el Museo de la Ciudad organizó junto al
Museo Central de Prisioneros de Guerra en Lambinowice- Opole la muestra
de fotos que rescató la historia de mi abuelo de muchos años de
silencios heredados y aprendidos.
La historia de mi abuelo Ireneo, como le decíamos sus nietos,
había sido seleccionada como ejemplo de las miles de historias de los
anónimos protagonistas polacos de la II Guerra. Como una manera
de contar la Historia desde las mínimas historias personales, encarnadas
en las fotos que sobrevivieron a esas mismas historias para sesenta años
después estar en el Museo de la Ciudad de Opole, cada una la pieza
irreemplazable sin la cual el rompecabezas de la Historia, parecían
decirnos a los que las mirábamos, no puede armarse. Allí estaba historia
de mi abuelo: sus fotos de juventud, los ojos azules de su hermana que
nunca conocí, los bigotes imponentes de mi bisabuelo, las fotos de su
casamiento y de mi padre bebé, el dibujo de la larga marcha a Siberia,
la pipa que talló mientras estaba prisionero y los documentos que lo
reconocían segundo teniente, las fotografías con el uniforme que lo
llevó del desierto de Egipto a las prácticas militares en Italia, de su
pueblito de Siedlce a Quilmes, del exilio en Inglaterra a la Argentina,
de su alias “Mís 2” al castellanizado “abuelo Ireneo”.
Vida entre las cientos de miles de vidas sin grandes condecoraciones ni
homenajes, vidas como las cientos de miles de vidas anónimas que
pelearon y sufrieron y también murieron por Polonia, apenas el retrato
de seis vidas entre los seiscientos cincuenta mil que fueron prisioneros
polacos de guerra en esos años.
Mirando las fotos de mi abuelo, y también las de Zofia y Jósef, Henryk,
Stanislaw y otro Josef, como si todas se vieran a través de una lupa de
aumento, y de repente cobraran vida por sí mismas – cada foto queriendo
contar una y mil historias que mi abuelo nunca contó en vida- , entendí
que las fotos que quedaron ERAN, todas ellas, la
Historia con mayúsculas. Y mientras a mi alrededor hablaban en ese
idioma tan extraño como cercano, sentí que era absolutamente imposible
contar la historia de esa época y la historia de Polonia sin la
historia de mi abuelo Zbigniew Ireneusz Wajszczuk.
Ana Wajszczuk
Buenos Aires, diciembre de 2009.
Refleksje Any Wajszczuk na temat wystawy w Opolu, przesłane w liście z
grudnia 2009 r.
Nikt nie przychodzi na ten świat samotnie, żyjemy wśród
bliskich, w rodzinie - niezależnie czy jest ona bezpośrednio, blisko nas,
czy w oddaleniu - to otacza nas swoją historią, jak łono matki, w którym
przebywaliśmy przez dziewięć miesięcy. Rodzice, dziadkowie, pradziadkowie,
pra-pradziadkowie - ich historie, ich przeżycia, ich początki czynią nas,
jakimi jesteśmy - są częścią nas. Tak, jak mamy tą samą krew, ich
wizerunek jest też naszym wizerunkiem. Ścieżki, którymi się poruszali
zbiegają się z naszym istnieniem. Ich historie są też częścią naszej
historii i Historii nas wszystkich.
Myślałam o tym wszystkim południową porą, podczas polskiej jesieni, w
Muzeum Miasta Opole, będąc tam z moim ojcem i naszą kuzynka Aliną,
zwiedzając wystawę fotografii, która miała być za chwilę oficjalnie
otwarta. Było to nie tylko trudne do uwierzenia - wraz z radościa, że mogę
znowu odwiedzić Polskę, odwiedzić miejsca, gdzie moja rodzina pozostawiła
swoje ślady, spotkać dalszych krewnych - ale, że w pewnym momencie ta
historia, te początki – stały się mi bliskie jakąś niewytłumaczalną
bliskością. Stało się tak, że te ślady stały sie czymś realnym: mój
dziadek Zbigniew Ireneusz Wajszczuk, i jego droga życia, która
zaprowadziła go z Warszawy do Quilmes - wraz z dziejami życia pięciu
innych ludzi – byly centralnymi elementami Wystawy Portretów Jeńców
Wojennych, którą właśnie otwarto tego popołudnia w nowoczesnym budynku
Muzeum o wapiennych ścianach, z dużymi oszklonymi oknami.
Na zaproszenie organizatorów wystawy, ja wraz z ojcem udaliśmy się w
tygodniową podróż do Polski - będziemy ją pamiętać przez całe nasze życie.
Na początku słoneczna Warszawa, miasto w którym czuję się, jak w domu,
chociaż odwiedziłam je tylko dwa razy - i tu znowu to niewytłumaczalne
uczucie odnalezienia początków naszego pochodzenia i miejsc, które są
częścią naszej przeszłości, której nie znamy, ale które w jakiś niejasny
sposób pulsują głęboko w nas. Potem Siedlce, miasto w którym są pochowani
moi pra-pradziadkowie, i ich dzieci, i dzieci ich dzieci, i wspomnienia
czerwonych kwiatów i białych świec, które postawiliśmy dla uczczenia
pamięci tych, którzy śladami swego życia wytyczyli ścieżkę, którą ja
dzisiaj idę.
I główny cel tej podróży – poza podróżą do „serca historii” – zaprowadził
nas do Opola, gdzie Muzeum Miejskie zorganizowało, wspólnie z Centralnym
Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu, wystawę fotografii, która
wskrzesiła historię mojego dziadka, przez wiele lat okrytej milczeniem.
Lat, które dawno minęły i tych mojemu życiu najbliższych.
Historia mego dziadka – abuelo Ireneo, jak my wnuki nazywaliśmy go,
została wybrana jako przykładowa dla tysięcy historii anonimowych polskich
uczestników II Wojny Światowej. Jako sposób na przedstawienie wielkiej
Historii, ukazywanej na podstawie małych osobistych historii zapisanych na
zdjęciach, które przetrwały by odtworzyć tamten czas 60 lat póżniej w
Muzeum w Opolu. Każdy fragment tej wystawy – niezastąpiony. I kiedy na nie
patrzymy wydaje się, że to elementy łamigłówki Historii, które ułożone w
całość pozwalają nam zrozumieć tragizm tamtego czasu.
Pokazano tam historię mojego dziadka: zdjęcia z jego młodości, niebieskie
oczy jego siostry, której nigdy nie poznałam, imponujące wąsy mojego
pradziadka, zdjęcie z jego ślubu i zdjęcie mojego ojca z lat dziecięcych,
rysunek przedstawiający długi pochód na Syberię, fajka, której używał gdy
był więźniem i dokumenty poświadczające, że był podporucznikiem, zdjęcie w
mundurze, który zaprowadził go z pustyni egipskiej na front we Włoszech, z
jego małego miasta Siedlce do Quilmes, z wygnania w Anglii do Argentyny,
od pseudonimu „Miś-2”, (jako cicho-ciemnego) do „abuelo Ireneo”, po
hiszpansku – dziadek Ireneo.
Życiorys spośród wielu tysięcy życiorysów, bez wielkich odznaczeń i
wyróżnień, żywot jak setki anonimowych żywotów - istnień, ktore walczyły,
cierpiały i umierały za Polskę, portrety zaledwie sześciu istnień spośród
650 000 polskich jeńców wojennych w tamtych czasach.
Patrząc na fotografie mojego dziadka, ale też na fotografie Zofii, Józefa,
Henryka, Stanisława i drugiego Józefa, jakby widziane przez szkło
powiekszające – nagle ożywają, każda fotografia usiłuje opowiedzieć
tysiąc-i-jedną historii, których mój dziadek nigdy nie opowiedział gdy
żył. Zrozumiałam, że te fotografie, które pozostały BYŁY nimi, HISTORIĄ
napisaną wielkimi literami. I gdy wokół mnie rozmawiano w języku, tak
odmiennym ale mi bliskim, poczułam, że było by to niemożliwe, aby
opowiedzieć o historii tamtych czasów i o historii Polski bez opisania
losów mojego dziadka Zbigniewa Ireneusza Wajszczuka.
Ana Wajszczuk
Buenos Aires, grudzień 2009
Ana – letter, English (Dec., 2009)
Nobody comes alone into this world: we are surrounded by the family,
whether or not we have them at our side, it surrounds us with their
history, like a womb in which we were for nine months. Parents,
grandparents, great-grandparents, great-great-grandparents: their
histories, their lives, their origin make us what we are, it is in us -
just as we have the same blood; their picture is also our picture. The
path they travel flows into what we are. Their history is also The
History.
I thought about all this at noon time of the polish autumn day at the
Museum of the city of Opole, while with my dad and his cousin Alina
visiting the exhibit of photos that was about to be opened. It was not
simply the disbelief and the joy to be able to visit Poland once again, to
visit again the places, where my family left their footprints, meet the
distant relatives, but that also at one point – that history, that origin
– became close with an inexplicable nearness. It was that these footprints
became clear: my grandfather Zbigniew Ireneusz Wajszczuk, and the life
which took him from Warsaw to Quilmes, together with five other
representative histories, were the protagonists to the exhibit of the
Portraits of the Prisoners of War that was inaugurated that mid-afternoon
in a modern museum constructed of limestone with large glass windows.
Invited by the curators of the exhibit, my father and I embarked on a
one-week trip to Poland, which we will remember all our lives. At first, a
sunny Warsaw, a city that feels like home although I visited it only
twice: it will be again that inexplicable origin, from where we come and
the places which form a part of our past that we do not know, but which
for some mysterious way continuous beating in some deep location inside
us. And then Siedlce, the town where were buried my
great-great-grandparents, and their children, and children of their
children, and the recollection of red flowers and of white candles that we
offered in memory of the ones, who with their footsteps made possible the
path, which I stay on today.
And the main destination of this trip – beside the trip to the “heart of
history” – took us to Opole, where the City Museum organized together with
the Central Museum of the Prisoners of War in Łambinowice-Opole an exhibit
of photographs which recaptured the history of my grandfather from many
years of silences, inherited and learned.
The history of my grandfather – Ireneo, as the grandchildren called him,
was selected as an example of thousands of histories of anonymous Polish
participants of the World War II. As a means of telling the History from
the small personal histories embodied in the photos, which survived these
histories, to be shown 60 years later in the Museum of Opole, each piece
being irreplaceable, without which the puzzle of the History seems to tell
us, who are looking, cannot be put together.
There was the history of my grandfather: pictures from his youth, the blue
eyes of his sister whom I never knew, the mustache of my
great-grandfather, the picture of his wedding and of my father as a baby,
the drawing of the long march to Siberia, the pipe that he carried when he
was a prisoner and the documents that recognized him as a second
lieutenant, photo in the uniform, which took him from the Egyptian desert
to the military action in Italy, from his small town of Siedlce to
Quilmes, from the exile in England to Argentina, from his (secret
military) pseudonym “Miś-2” to the Spanish “abuelo Ireneo” – grandfather
Ireneo.
Life among the thousands of lives without grand decorations or
testimonials, lives like hundreds of anonymous lives who fought, suffered
and died for Poland, just the portraits of six lives from among the
650,000, who were Polish prisoners of war in those years.
Looking at the photos of my grandfather and also of Zofia and Józef,
Henryk, Stanisław and the other Józef, as if all were seen through a
magnifying glass, and suddenly they become alive on their own – each photo
wanting to tell one thousand and one stories that my grandfather never
told all his life, I understood that the photos that remained WERE
all of them, THE HISTORY, written with capital letters. And when around me
a language, so strange yet close, was spoken, I felt that it was
absolutely impossible to tell the history of that time and the history of
Poland without the story of my grandfather Zbigniew Ireneusz Wajszczuk.
Ana Wajszczuk
Buenos Aires, December 2009
|